Codzienność na słupskich ulicach bywa wyjątkowo ciekawa. Kierowcy doświadczają takich sytuacji, które w dużej mierze dowodzą, że na drodze często są traktowani jak… intruzi.
Najczęściej bywa tak, że kierowca dobrze wie dokąd jedzie i nie widzi konieczności, żeby informować o tym innych. Sygnalizowanie tego kierunkowskazami jest uciążliwe i monotonne. Po co informować chociażby o zamiarze zmiany pasa ruchu? Przecież inni kierowcy zobaczą ze zmienił i będą wiedzieli, że trzeba się do sytuacji dostosować. Zjazd z ronda bez kierunkowskazu też jest oczywisty, bo przecież drajwer zna swoją drogę i nie musi się tym chwalić przed innymi.
Bywa jednak i tak, że w mieście pojawia się obcy. Wprawdzie jedzie w określone miejsce, ale orientuje się najprawdopodobniej po pozycji słońca. Ewentualne znaki pionowe i poziome mogą tylko rozpraszać jego uwagę, więc lepiej na nie nie zwracać uwagi. A że droga pusta, to można jechać jak… słońce prowadzi.
Miejskie życie toczy się w takim tempie, że nie ma czasu na czekanie. Wszyscy się dokądś spieszą. O ile można zrozumieć taksówkarza, na którego czeka klient, a naprawę uszkodzonego zawieszenia wrzuci sobie w koszty, o tyle trudniej pojąć ekspresowe pokonywanie przejścia dla pieszych na czerwonym świetle. Chyba że gna się do szpitala lub na lotnisko, bo droga tam prowadzi. Tylko że w pierwszym obowiązują długie kolejki, a drugie jest od dawna zamknięte. Nie ma też na co czekać, gdy drogowcy zamknęli jeden pas ruchu, a jakiś intruz usiłuje zaanektować ten wolny wyłącznie dla siebie. Trzeba tylko szybko wjechać i… wychodzi się na swoje. Podobnie, jak z włączaniem się do ruchu tyłem. Gdy się jedzie dużym i białym autem, to wszyscy inni kierowcy bardzo dobrze je widzą. Po co więc na nich uważać?
Jedyne, co spowalnia ten bieg, to… roboty na drodze. Wszyscy powolutku toczą się w długim sznurze pojazdów, żmudnie włączają kierunkowskazy i nawet nie denerwuje ich to, że wcześniej nie było informacji o zajęciu pasa ruchu. Że zająć właściwy mogli dużo wcześniej. Ale nawet, gdyby drogowcom przyszło to do głowy, to nie w godzinach komunikacyjnego szczytu, bo kto wtedy zwraca uwagę na jakieś dodatkowe znaki? Gorzej, że po skończonej robocie trzeba by było o nich pamiętać i je usunąć. A jeden korek więcej, jeden mniej w dużym mieście, to rzecz zwyczajna. (rkh)