Zadłużenie mieszkań komunalnych w Słupsku sięga 50 milionów złotych. Za tą statystyką stoją ludzkie dramaty i zwykła ignorancja lokatorów. Niestety miasto w wielu sytuacjach reaguje zbyt późno, hodując długi czynszowe przez lata.
„Kiedy pojawiły się u mnie problemy zdrowotne, pojawiły się i problemy z mieszkaniem” – mówi pani Grażyna, która winna jest miastu około 50 tysięcy złotych z tytułu zaległości czynszowych. Jej syn, solidarnie odpowiadający jako współlokator, ma ich drugie tyle. Dla pani Grażyny to podwójna porażka: życiowa, wynikająca z jej nieporadności, i rodzicielska.
Zadłużona mieszkanka, która prosiła o nieujawnianie jej wizerunku, przyznaje, że nie tylko jej stan zdrowia i ograniczona możliwość wykonywania pracy zarobkowej miały wpływ na braki w budżecie. U źródeł sytuacji leżała także patologiczna sytuacja w domu, w którym meldunek mieli tylko główna najemczyni i jej nieletni wówczas syn.
– Naprawdę miałam szczerze do wyboru – mówi pani Grażyna, której tożsamość znana jest redakcji – kiedy musiałam dać dzieciom do szkoły jedzenie, kiedy musiałam zapłacić za prąd, za leki, a ja byłam wtedy na wychowawczym i nie starczało tych pieniędzy. Nie miałam nawet możliwości dorobić, bo byłam psychicznym i fizycznym wrakiem człowieka, chociaż byłam młodą osobą. Ojciec mojego syna mieszkał, ale nie płacił, przychodził i wychodził jak cztery pory roku. Pił, więc przychodził, żeby się odkurować, ubrać i dalej… Nazywali go nawet „cztery pory roku”. W 2005 roku przyszło wypowiedzenie najmu, wtedy mój młodszy syn miał 18 lat i 4 miesiące, tak jakby było czekane z tą kwotą, żeby od razu obarczyć tego młodszego syna, bo starszy nie był meldowany. Bardzo chciałam mieć rodzinę, chciałam być matką, żoną, więc pozwalałam na wszystko. Przyjeżdżała też była partnerka mojego nieżyjącego już starszego syna z dzieckiem. Wychowywałam tego wnuka u siebie cztery lata, ale nikt nie płacił, bo jak wspomniałam coś o pieniądzach, to: „a to my nie będziemy tutaj nic inwestować, idziemy na stancję”. A ja dawałam tak się manipulować.
Pod koniec 2009 roku sąd wydał nakaz zapłaty na kwotę około 36 tysięcy złotych matce i jej synowi. Był to wyrok zaoczny – mówi pani Grażyna – bo o sprawie dowiedziała się, kiedy przyszedł komornik. Od tego czasu spirala zadłużenia zaczęła się nakręcać. Wcześniej kobieta próbowała dokonać zamiany mieszkania z wykupem zadłużenia przez nowego najemcę – bezskutecznie. Ona sama – schorowana, niepracująca lub pracująca dorywczo, z orzeczeniem o niepełnosprawności, po operacjach – nie była w stanie – jak mówi – wywiązać się z nakazanych płatności. Najbardziej dojmującym doświadczeniem jest jednak to, że syn wchodził w dorosłość z fatalnym bagażem, w który sama go wyposażyła. W 2018 roku zadłużone mieszkanie przejął już PGM, wykwaterowując młodego mężczyznę do lokalu socjalnego, natomiast pani Grażyna od 2012 roku mieszka w innym mieście.
– Każdemu gdzieś tam kiedyś potknie się noga – mówi nasza rozmówczyni. – I jeżeli chce, to ma pełne prawo do każdych drzwi pukać i każde otwierać. I te drzwi będą mu otwarte, jakaś pomoc będzie, nie dadzą ryby, tylko wędkę, żeby można było dać radę. Mówię: pani prezydent, nie stać mnie już na wysyłanie, bo list taki kosztuje prawie 20 złotych, nie stać mnie już na pociągi, nie mam zdrowia kursować między miastami, psychika już mi siada. Mówię: chciałabym uczciwie mieć możliwość realnej spłaty tego długu, realnej, a nie to, że to nigdy nie zniknie, że rośnie.
Długi trzeba spłacać, takie jest stanowisko władz miejskich, które tłumaczą się dbałością o interes społeczny – nieściągnięte należności miejskie pokrywają de facto wszyscy podatnicy. Sama zainteresowana z uwagi na zły stan zdrowia pobiera – jak mówi – rentę wynoszącą około 700 złotych. Teraz i te pieniądze w większości ma pochłaniać choroba obecnego męża, sparaliżowanego po udarze. Dłużniczka złożyła w PGM wniosek o umorzenie zaległości – ze skutkiem odmownym. Wiadomo jednak, że w ubiegłym roku miasto zniosło mieszkańcom zaległości czynszowe na kwotę około dwóch milionów złotych.
– W tej grupie znalazły się osoby, które już nie żyją – mówi Andrzej Nazarko, dyrektor ds. zarządzania nieruchomościami PGM w Słupsku – i tutaj miasto stosuje zgodnie z ustawą o finansach publicznych umorzenie długu z urzędu. Druga kategoria osób to osoby, którym umarza się należności, a w zasadzie odsetki od należności, ale dotyczy to tylko osób, które regularnie spłacają raty i oczywiście które wcześniej złożyły wnioski do komisji do spraw ulg i umorzeń i decyzją prezydenta miasta otrzymały zgodę na raty. Jeżeli wywiązały się z ugody czy umowy, spłaciły należności główne, wtedy umarzało się odsetki.
Wcześniej, w 2017 roku, pani Grażyna taką ugodę z PGM zawarła, jednak w jej ocenie nie dawała ona możliwości realnego wyjścia z zapaści. Przy stosunkowo niskich ratach przez okres czterech lat wysokość ostatniej miałaby wynieść 32 tysiące złotych! PGM sprawę przedstawia inaczej.
– Wolą miasta było, ażeby pomóc pani w ten sposób, iżby płaciła miesięcznie po 200 złotych i tak niemal przez 4 lata, czyli przez 37 miesięcy. Oczywiście w celach formalnych piszemy, że ostatnia rata to jest różnica między należnością główną a tym, co osoba spłaciła – mówię teraz o przypadkach ogólnych, nie wspominam o żadnej konkretnej osobie. Po upływie 4 lat dłużnik może do nas ponownie wystąpić o raty i ponownie je rozkładamy, bo kierujemy się jednak dobrem osoby i jej interesem – mówi dyrektor Andrzej Nazarko. – Ponownie ustalamy spłatę zadłużenia na kolejny długi okres, znowu jest to 37 rat o niskiej wartości i cykl jakby się powtarza. Czyli nie jest to układ, który kończy się po czterech latach, kończy się czasami po kilkunastu latach.
Problemem dla pani Grażyny było przede wszystkim utrzymanie systematycznych spłat, których wysokość w praktyce i tak okazała się zbyt duża przy jej dochodach. Nieterminowość lub zaniechanie wpłat rozwiązuje natomiast ugodę z wierzycielem i generuje nowe koszty – sądowe, komornicze, odsetki. Była lokatorka boi się także los syna obciążonego w wieku 18 lat jej długiem czynszowym. Tu wykładnia prawa jest jednak jasna.
– Reguluje te kwestie jeden z artykułów kodeksu cywilnego, który mówi, że stale zamieszkujące z najemcą osoby pełnoletnie za dług odpowiadają solidarnie, czyli jeżeli jedna z osób nie może płacić, płaci następna, płaci kolejna. W wielu sytuacjach jest tak, że nawet zdarza się, iż główny najemca nie żyje, pozostają jego spadkobiercy i wtedy należność dochodzona jest od nich. Podkreślam, ważny jest tutaj interes publiczny. Ściąganie długów przez wierzyciela, w tym wypadku miasto, jest wielce uzasadnione, ponieważ mówimy o pieniądzach społecznych. Reguła jest prosta, jeżeli ktoś nie płaci czynszu, nie płaci za wodę, nie płaci za ciepło dostarczone do mieszkania, to znaczy, że płacą za to inni – mówi Andrzej Nazarko.
W ocenie pani Grażyny sytuacja, w jakiej znalazła się po chorobie męża, jest patowa. Podkreśla, że nie chce uchylać się od odpowiedzialności i nie ucieka przed wierzycielem, ale nie widzi światła w tunelu. Kobieta zwróciła się o pomoc do słupskich radnych.
– Jak ktoś ma dochody 614 złotych dzisiaj i z tego ma płacić 200 złotych, zostaje mu 414 – mówi radny Bogusław Dobkowski. – Ja, chociaż mam ulgi, 75 lat itd., to na leki tę stówę miesięcznie trzeba co najmniej wydać. Powiedzmy więc, że pozostaje 300 złotych. Nawet jeżeli ktoś ją darmo trzyma, załóżmy nie ma czynszu, nie ma mediów, to żyć za 300 złotych jest ciężko. Jak mi nieraz mówią, jak coś rozwiązać, odpowiadam: gdybym startował na prezydenta miasta, to znaczy, że wiem, jak rozwiązywać sprawy miejskie. Nie startuję, nie muszę w szczegółach wszystkiego wiedzieć. Natomiast mówi się, że jak ktoś chce, to coś zawsze zrobić można, a myślę, że nad tą panią pochylić się nie tyle warto, co nawet trzeba, bo możemy mieć potem na sumieniu nawet czyjeś życie.
Radna Anna Mrowińska również dostrzega potrzebę ponownego pochylenia się władz miejskich nad sytuacją zadłużonej mieszkanki.
– Warunki ugody przekraczają jej możliwości finansowe, bo ma bardzo małe wynagrodzenie miesięczne, jest osobą niepełnosprawną, z olbrzymim bagażem doświadczeń życiowych. Chcę przypomnieć, że niejednokrotnie umarzano długi takim osobom, z którymi w ogóle nie było kontaktu, które wszystko lekceważyły, przestawały płacić długi, mówiąc, nie mogę spłacać i koniec. Tu pani Grażyna spłaca, mało, ale spłaca przez wiele lat – mówi radna Anna Mrowińska.
W zadłużeniu lokali komunalnych mieszczą się nie tylko opłaty czynszowe, ale i m.in. niezapłacone rachunki za wodę, gaz, ciepło, koszty sądowe czy komornicze. Ogółem braki z tego tytułu w budżecie miasta sięgają 50 milionów złotych. Niestety za tymi liczbami nierzadko kryją się prawdziwe ludzkie dramaty. (jwb)