Ratusz nie zdecydował się zawiesić opłat w strefie płatnego parkowania, mimo że w dobie epidemii takie rozwiązania przyjęły już inne samorządy. Prezydent Słupska argumentuje, że „emocje i lęk nie mogą przeważać nad zdrowym rozsądkiem i racjonalnymi decyzjami”.
Chodzi o wyeliminowanie potencjalnych źródeł rozprzestrzeniania się koronawirusa, a takimi mogą być klawiatury parkomatów obsługujących strefy płatnego parkowania. Codziennie, aby wydrukować bilet i wnieść opłatę postojową, wielu kierowców korzysta z tych samych przycisków. Czasowe zwolnienie z tego obowiązku mogłoby w dobie zagrożenia epidemicznego sprzyjać także przestawieniu się z transportu zbiorowego na bardziej bezpieczny indywidualny. Dotąd słupski ratusz nie zdecydował się jednak na taki krok, i tak już pewnie pozostanie, przy czym prezydent miasta argumentuje, że „emocje i lęk nie mogą przeważać nad zdrowym rozsądkiem i racjonalnymi decyzjami”. W tym kontekście prawdopodobnie należałoby dopatrywać się zabezpieczenia finansów miasta, ponieważ pieniądze ze strefy płatnego parkowania zasilają remonty chodników. Ważniejsze są jednak względy bezpieczeństwa mieszkańców i tu argumentują władze miasta, że korzystanie z parkomatów odbywa się na podobnych zasadach co korzystanie z bankomatów, natomiast zachować należy podstawowe zasady bezpieczeństwa, wykorzystując np. jednorazowe rękawiczki. Pomocne mają być także nowoczesne technologie, które umożliwiają wnoszenie opłat drogą elektroniczną, za pośrednictwem własnych telefonów komórkowych.
Z danych przedstawionych przez ratusz Słupskiemu Porozumieniu Obywatelskiemu wynika, że obroty na tym rynku rosną. Dochody uzyskane ze strefy w 2015 roku wynosiły nieco ponad 2 miliony, w 2019 roku osiągnęły poziom 3,7 miliona złotych. Do kasy operatora, czyli firmy obsługującej strefę, odprowadzane jest w dużym zaokrągleniu 50 procent. Miastu pozostaje drugie tyle. Gdyby jednak odliczyć od tego nakłady związane z remontami ulic i chodników oraz koszty egzekucji niezapłaconych należności, których np. w 2019 roku jest około 650 tysięcy złotych, to w rubryce zysków w kasie miasta można by sięgnąć zera. W zasadzie potwierdzałoby to sens istnienia strefy jako elementu polityki transportowej, a nie fiskalnej. W takim razie jaki jest jednak sens jej utrzymywania w sytuacji zagrożenia epidemicznego, a więc nadzwyczajnej sytuacji, kiedy miasto niewiele traci – kilka poprawek chodników, a zyskać mogą mieszkańcy miasta i regionu, chcący dojeżdżać do pracy indywidualnym transportem. Zwłaszcza że w tych nadzwyczajnych okolicznościach wyczerpuje się funkcja płatnej strefy jako zachęty do przestawienia się na komunikację autobusową. (jwb)