Niewielu uczniów zjawiło się na lekcjach pierwszego dnia po otwarciu szkół dla klas najmłodszych. Większość rodziców zrezygnowała z możliwości uczestnictwa dzieci w zajęciach stacjonarnych, mimo że placówki spełniają wymogi reżimu sanitarnego.
Pierwszego dnia po otwarciu szkół w klasach I-III pojawiło się niewielu uczniów. W Słupsku w warunkach zaostrzonego rygoru sanitarnego przygotowanych zostało dla nich 909 miejsc. Ostatecznie jednak w poniedziałek, 25 maja, w opiekuńczo-wychowawczych zajęciach szkolnych uczestniczyło jedynie 133 dzieci, choć wcześniej złożonych zostało 195 deklaracji obecności. Dorośli boją się o swoje dzieci, które w grupie łatwiej mogłyby zakazić się koronawirusem, a mając do wyboru posłać dziecko do szkoły czy samemu się nim opiekować i skorzystać z zasiłku opiekuńczego, nierzadko wybierają to drugie. Jaka była reakcja najmłodszych na powrót do szkoły?
– Oczywiście dzieci zdradzały emocje, zdarzały się nawet takie sytuacje, które proceduralnie są niedopuszczalne, ponieważ dzieci chciały się witać ze swoimi nauczycielkami, ze swoimi opiekunkami, tak jak zawsze to robiły, bo one zawsze podchodzą, przytulają się – mówi dyrektor SP 3 w Słupsku Jolanta Wiśniewska. – Komentarz, który zasłyszałam: dziecko szczęśliwe, bo mówi, że nareszcie nie musi po południu siedzieć, odrabiać lekcji i nie tylko pobawi się w szkole, ale jeszcze ma lekcje zrobione. Tak więc dla dzieci było to bardzo fajne doświadczenie i widać po prostu tę radość.
Jak w praktyce w warunkach zaostrzonego rygoru sanitarnego wygląda każdego dnia przyjęcie dziecka na lekcje?
– Przede wszystkim rodzic musi przynieść pełną dokumentację, czyli codziennie przynosi oświadczenie, że dziecko jest zdrowe i że nie miało styczności z osobami, u których stwierdzono zachorowanie bądź które przebywały w kwarantannie. Przy wejściu pani woźna – jest to zawsze ta sama wyznaczona osoba – sprawdza temperaturę. Dziecko i rodzic zobowiązani są oczywiście do odkażenia dłoni. Rodzice nie mogą wejść na cały teren szkoły, mają wyznaczoną strefę rodzica – informuje dyrektor SP 3.
Zajęcia dla poszczególnych grup odbywają się w tych samych salach i z tymi samymi nauczycielami. Maksymalnie może w nich uczestniczyć 12 osób plus wychowawca. Dzieci mogą korzystać również z podwórka szkolnego, przy czym grupy się nie mieszają. Niektórzy rodzice zgłaszają obawy, że dzieci uczestniczące bezpośrednio w lekcjach stacjonarnych mogą realizować program nauczania inny niż w ramach edukacji zdalnej. Czy także dla nauczyciela oznacza to podwójną pracę?
– W naszej szkole zorganizowaliśmy to w ten sposób, że nauczyciele klas I-III, bo opieka dotyczy tych właśnie dzieci, przekazują nauczycielom zaangażowanym do opieki – są to najczęściej nauczyciele świetlicy albo tacy, którzy nie mają zajęć w klasach I-III, np. nauczyciele wspomagający – materiały, które będą opracowywane z uczniami danej klasy w konkretnym dniu. I po prostu, korzystając z tych materiałów przygotowanych przez wychowawcę, razem z dziećmi pracują. Nasi nauczyciele współpracują, więc nawet jeśli mamy w świetlicy uczniów z kilku klas trzecich, to idą tym samym programem, w związku z czym to samo równolegle realizują. Dzieci z panią, która się nimi zajmuje, robią te lekcje na bieżąco. Dzięki temu nauczyciel wychowawca danej klasy nie jest jakoś podwójnie obciążony, bo nie wyobrażam sobie, aby te dzieci były w szkole do godziny 16, a po godzinie 16 miały mieć realizowaną podstawę programową – mówi dyrektor Jolanta Wiśniewska. – A więc tak to rozwiązaliśmy, że dostajemy materiały, które są realizowane z dziećmi zdalnie i w tym samym czasie nauczycielka, która się opiekuje grupą świetlicową, realizuje ten sam materiał.
Z badań Librusa wynika, że uczniom w czasie nauczania zdalnego najbardziej brakuje bezpośrednich kontaktów z rówieśnikami i nauczycielami. (jwb)