K6 INFO – LOKALNY SERWIS INFORMACYJNY REGIONU SŁUPSKIEGO

W poszukiwaniu nadziei

0

Od 18 lat pani Halina z Siemianic walczy o godne życie syna, który w 2004 roku w wyniku dramatycznych wydarzeń w komisariacie berlińskim znajduje się w stanie wegetatywnym. Kobieta toczy wieloletnią batalię administracyjną o rentę, która byłaby dla niego zabezpieczeniem na wypadek jej śmierci.

Ostatnie osiemnaście lat życia pani Haliny i jej syna Artura to obraz dramatycznej walki matki o przetrwanie dziecka. Wypadek, który zaważył na losach całej rodziny, zdarzył się w Berlinie w 2004 roku. 21 marca niemiecka policja zatrzymała wtedy w dyskotece młodego Polaka w związku ze znalezieniem u niego środków odurzających. W areszcie chłopak miał targnąć się na swoje życie, wieszając się na związanych ze sobą skarpetach. Wcześniej, co wynika z raportu funkcjonariuszy berlińskich, aresztant zachowywał się spokojnie i nie można było rozpoznać u niego zamiaru popełnienia takiego czynu. Policjanci mieli go reanimować, po czym w stanie krytycznym trafił do berlińskiej kliniki. Niestety nie odzyskał zdrowia. Od osiemnastu lat syn pani Haliny znajduje się w stanie wegetatywnym. Dochodzenie prokuratury niemieckiej w związku z zawiadomieniem rodziców Artura o popełnieniu przestępstwa z powodu nieudzielenia pomocy ich synowi, zostało umorzone. Rodzina i znajomi nie dają wiary, że ważący 100 kilogramów mężczyzna, mierzący 1,90 metra mógł popełnić samobójstwo, wieszając się na dwóch skarpetkach.

– Policjanci odmówili zeznań, tam musiało dojść do tragedii, bo on by się nie powiesił. Artur by się nie powiesił za nic na świecie. I na skarpetkach? W marcu? Na jakich, skoro on takie krótkie skarpetki nosił? Gdzie są te skarpetki? Niech oni pokażą! Jakieś zdjęcia porobili, jakby te skarpety miały z pół metra. Na bank, na pewno on się nie powiesił – mówi mieszkająca w Siemianicach Halina Daniszewska, mama Artura.

Syn pani Haliny wyjechał do Niemiec, żeby dorobić, a przy tym pomóc rodzicom. W rodzinnych stronach o pracę było wtedy niełatwo.

– Za poszukiwaniem chleba – mówi pani Daniszewska. – Całe życie mówił: Mamo, tato, wyście tak ciężko pracowali, co wy macie za rentę? Ja wam pomogę. Tu nie było pracy, jak złapał coś, to na czarno. Raz poszedł do Siemianic malować płot, chciał zarobić parę złotych, to ten, u którego miał praktyki, nie pozwolił, wygonił go. Dlatego mówił, że szuka lepszego życia, bo nie da rady. Takie czasy wtedy były.

– Nie znalazł tego lepszego życia za granicą…

– Ale on miał tam fajnie. Byliśmy u niego krótko przed Wigilią. Ładnie sobie mieszkał. Powiedział, że robi wszystko, żeby nauczyć się niemieckiego i on sobie tutaj, w Niemczech, będzie próbował ułożyć życie na nowo – mówi mama Artura. – Odjechaliśmy stamtąd, a w marcu to się stało.

Dlaczego młody człowiek, któremu życie zaczęło się układać, który chciał uczciwie pracować, znalazł się w sytuacji konfliktu z prawem.

– Nie wiem dlaczego doszło do tej tragedii. Myślę, że ktoś mu tam coś podłożył, coś musiało być nie tak, bo tam – wie pani – Polak Polakowi, jak jest w Niemczech, to wiadomo, jak jest, jeden drugiemu zazdrości. A syn był taki, że np. jak jego kolega nie miał tutaj w czym chodzić, nie miał ciuszka, a jemu akurat było wtedy lepiej, to potrafił zdjąć z siebie i dać koledze. To był bardzo dobry chłopak. Był łatwowierny i może to go zgubiło.

Pani Halina wspomina dzień, kiedy odebrała telefon od syna, prawdopodobnie w momencie jego zatrzymania.

– Tego dnia, kiedy to się stało, on zadzwonił rano, to było przed ósmą, i ja wszystko w telefonie słyszałam, tylko że nie można było tego nagrać, bo w 2004 roku jeszcze nie było [możliwości]. On zadzwonił do mnie, ja odebrałam. Widocznie wcisnął komórkę, żeby do mnie zadzwonić i ja wszystko słyszałam, i trzaskanie drzwiami, i krzyki. Do dziś mam to w oczach i pamiętam – mówi mama Artura. – Pamiętam, jak pojechałam do niego do Berlina. Mówili, że od razu się z nim zobaczymy, a myśmy się z nim zobaczyli prawie po trzech godzinach, bo dopiero oni go golili. I nie wiadomo było w ogóle, gdzie był, co się z nim przez dwa tygodnie działo. Niemcy nas nawet nie poinformowali, gdzie on jest. Dopiero później Nick, ten, u którego pracował, i jego dziewczyna znaleźli go w Berlinie w szpitalu.

Okoliczności związane z tragicznym finałem zatrzymania do dziś budzą wątpliwości pani Haliny i członków rodziny. Niemiecka prokuratura nie posiada już jednak ani ubrania chłopaka, ani głównego dowodu, czyli skarpet, których syn pani Daniszewskiej miał użyć w próbie samobójczej. Te zostały zniszczone przez policję po zakończeniu śledztwa. Matka chłopaka mówi także o zakrzepłej krwi na włosach syna, którą widziała, nie znajdując przy tym odpowiedzi, skąd miałaby się tam znaleźć. Sprawą Artura zajmowało się kolejno kilku prawników, także ci, którzy rezydowali w Berlinie, jednak kontakty z nimi z czasem się urywały. Rodzinie brakowało środków na opłaty prawnicze. Matka nigdy nie otrzymała także w imieniu syna, którego jest opiekunem prawnym, żadnego odszkodowania.

– Kto wie, czy to nie jest załatwione i czy odszkodowanie na Artura już dawno nie poszło, a ja o tym nie wiem – mówi pani Halina. – I chciałabym jakoś dojść do tego, żeby sprawdzić, żeby ktoś zainteresował się tą sprawą, żeby po prostu być pewnym, że nikt tego nie wykorzystał i nie wziął. Byłoby mi łatwiej, życie byłoby łatwiejsze.

Od osiemnastu lat życie w domu pani Daniszewskiej podporządkowane jest potrzebom jej niepełnosprawnego syna. Codzienne czynności pielęgnacyjne wykonuje sama – karmi Artura, przewija, przenosi do łazienki, kąpie, utrzymuje w takiej kondycji, żeby nie pojawiły się odleżyny, co od tylu lat się udaje. Wszystko to jednak mocno obciąża zdrowie starszej kobiety. Brakuje też w domu np. podnośnika transportowego, który ułatwiłby opiekę nad chorym. Jego zakup stanowiłby jednak spory wydatek, a oboje utrzymują się tylko z niewysokiej emerytury pani Haliny, od niedawna z 500+ i kwoty 492 złotych wynagrodzenia przyznanego jej jako opiekunowi prawnemu przez sąd dopiero w toku apelacji wnioskodawczyni w 2019 roku – po 11 latach batalii sądowej. Gdyby pani Haliny zabrakło, w rzeczywistości jej syn pozostałby bez środków zabezpieczających. Nie ma nawet renty, o której przyznanie jego opiekunka prawna zabiega od lat. Niestety bezskutecznie. Sprawą zainteresowała się słupska radna miejska Anna Mrowińska.

– W mojej ocenie jest wiele znaków zapytania. Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego przez tyle lat, już przez siedemnaście, pani Halina musi borykać się chociażby z taką sprawą, że Artur nie ma renty – mówi Anna Mrowińska. – Jest pozostawiony bez takiej zasadniczej, podstawowej opieki. Wiem, że od wielu lat pani Halina o to zabiega i zawsze zderza się z jakąś formą braku zrozumienia czy braku zaangażowania. Trudno jest też mi to określić, bo znam tę sprawę tylko z opowieści, ale jest to wszystko dla mnie tak smutne i jednocześnie tak zatrważające i przejmujące, bo bardzo bym chciała, żeby pani Halina i Artur mieli lżej w życiu. Oczywiście oni już trochę mają tej pomocy od kilku lat, kiedy mamy chociażby to wsparcie w postaci 500+, ale – tak jak powiedziałam – ta podstawowa forma, którą jest renta – dla mnie to niezrozumiałe. Niezrozumiałe, najdelikatniej mówiąc, jest to, że z jednej instytucji pani Halina dowiaduje się, że np. nie może otrzymać takiego czy innego wsparcia, ponieważ Artur prowadzi razem z nią gospodarstwo domowe. Proszę sobie to wyobrazić: Artur, który wymaga opieki 24-godzinnej, jest osobą z głęboką niepełnosprawnością i mówi się, że prowadzi on gospodarstwo domowe. Natomiast druga instytucja, wysyłając odpowiedź na zapytania pani Haliny, pisze, że Artur jest w stanie wegetatywnym. I proszę sobie teraz porównać te dwie odpowiedzi z różnych instytucji, jak one się wzajemnie wykluczają.

Artur Daniszewski ma niedowład spastyczny czterokończynowy po całkowitym niedokrwieniu mózgu. Leży, nie mówi, nie widzi, nie chodzi, nie sygnalizuje potrzeb fizjologicznych – choć, jak twierdzi jego mama, możliwy jest z nim swoisty sposób komunikacji. Mimo ogromnego trudu wiążącego się z utrzymaniem Artura przy życiu, matka nie wyobraża sobie, że mogłaby oddać syna do ośrodka.

– Nigdy go nie oddam – mówi mama Artura – bo jeździliśmy z mężem po ośrodkach i patrzyłam, jak ludzie leżą. I jak zobaczyłam, jak przywiązywani są do łóżek, jak leżą sami, w pampersach, z odleżynami, to powiedziałam nie. Dopóki nogi będą mnie nosić, on zostanie ze mną. Trudno. Dopóki dam radę, na pewno nigdzie go nie oddam.

Pani Halina chciałaby jeszcze podjąć na nowo procedurę prawną w sprawie zdarzenia w komisariacie berlińskim w dniu 21 marca 2004 roku, choć nie wierzy już, że kiedykolwiek tę sprawę uda się wyjaśnić. Wciąż jednak najpilniejszą potrzebą pozostaje zabezpieczenie finansowe Artura na wypadek śmierci matki.

– Pomimo tego, że pani Halina już od początku, czyli 2005 roku, prowadzi taką batalię z instytucjami wszelakimi, to myślę, że jeszcze raz, pomimo całej zawiłości sprawy i jakby zniechęcenia w pewnym etapie, powinna skierować tę sprawę do prokuratury, jeśli chodzi o motyw odzyskania i uzyskania odszkodowania, które jak najbardziej należy się Arturowi – mówi Anna Mrowińska. – Jest wiele znaków zapytania, sama pani Halina ma wiele wątpliwości, czy osoby, które do tej pory, mówię o prawnikach, jej pomagały – czy aby na pewno uczciwie podeszły do jej sprawy, do tej tragedii, oczywiście nikogo nie oskarżając, ma prawo mieć wątpliwości – gromadząc na przestrzeni lat wiele informacji i dowodów, które nasuwają pewnego rodzaju zwątpienie. No i także kwestia uzyskania tego najważniejszego, czyli renty dla Artura. To aż nie do uwierzenia, jeśli ktoś zobaczy Artura, to trudno zrozumieć, że taki człowiek nie otrzymał wsparcia państwa, bo tłumaczy się, że nie przepracował tylu a tylu lat. No, ale chyba w takich sytuacjach, w takich wypadkach losowych, w takiej tragedii – nie wiem, nie jestem osobą, która doskonale zna prawo – są chyba jakieś furtki, które pozwalają zabezpieczyć taką osobę.

Dla matki stan jej syna to dojmujący rodzaj straty, sytuacja bez zamknięcia, codzienna walka o przetrwanie chorego, z którym tak naprawdę nie można ani się przywitać, ani pożegnać. Ale i w tym trudnym położeniu pani Halina poszukuje dla obojga nowych nadziei. (jwb)

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.