Rodzice dzieci uczęszczających do Szkoły Podstawowej nr 11 w Słupsku i ostatniej klasy gimnazjalnej w tej placówce zorganizowali konferencję prasową. Powodem było majowe samobójstwo jednej z uczennic oraz bierna postawa kierownictwa szkoły i władz miasta wobec tej tragedii.
Niespełna 15-letnia Wiktoria Król, uczennica drugiej klasy gimnazjum przy ulicy. Profesora Lotha w Słupsku (obecnie Szkoła Podstawowa nr 11) popełniła samobójstwo w maju tego roku. Trzeba było czasu, aby matka dziecka zaczęła dochodzić przyczyn tego dramatycznego kroku. Okazało się, że sytuacja dotyczy nie tylko jej.
– Z informacji, które udało nam się zdobyć, problem leży w szkole – mówi Agata Król, matka Wiktorii. – Oprócz mojej córki, która popełniła samobójstwo, dziewczynka z klasy mojej córki również próbowała popełnić samobójstwo i obecnie przebywa w oddziale psychiatrycznym dla młodzieży w Gdańsku. Boi się powrotu do szkoły. Zgłosiliśmy to do urzędu miasta. Była rozmowa z panią wiceprezydent i wydziałem oświaty. Obiecano nam podjąć działania związane ze szkołą i głównie klasą, do której chodziło moje dziecko. Niestety, nie dostaliśmy żadnej informacji i nic nie zostało w tym kierunku zrobione. Od pierwszej klasy, a teraz jest to już trzecia, grupa dziewczynek dominuje i niszczy pozostałe dzieci. Najpierw próbują werbować do tej grupy, a jeśli ktoś chce się z tej grupy wycofać, to jest niszczony. Moja córka miała sympatię w klasie, no i w drugiej klasie dano jej warunek: albo ten chłopiec, albo one. Córka wybrała tego chłopca i od tej pory zaczęła być niszczona.
Agata Król mówi o otrzymywanych przez jej córkę SMS-ach, krążących w sieci zdjęciach, ale powołuje się też na listy pozostawione przez Wiktorię. Wynika z nich, że również podczas lekcji była zaczepiana i uniemożliwiano jej skupienie się na temacie zajęć, a kiedy mówiła o tym nauczycielom, spotykała się reakcją w postaci strofowania właśnie jej. Akty słownej i fizycznej agresji zdarzały się także na przerwach i poza szkołą. Matka Wiktorii nie może podać więcej szczegółów, ponieważ sprawą zajmuje się prokuratura. Na dodatek jej córka skrywała większość tych zdarzeń przed rodzicami.
– Tydzień przed samobójstwem dziecko pojechało na wycieczkę po stolicach i zgłaszało mi: „Mamuś, nie wiem, jak to będzie, bo wszystkie dziewczyny z klasy nie odzywają się do mnie”. Zadzwoniłam do nauczycielki z pytaniem, co się dzieje między dziewczynkami i usłyszałam, że ona nic nie zauważyła. Po powrocie z wycieczki córka zgłaszała bardzo silny ból nóg. Przez trzy dni wręcz nie mogła chodzić. Myśleliśmy, że to zakwasy, a może coś poważniejszego, ale powolutku to ustępowało. Potem dziecko mówiło, że nie wpuszczano jej do pokoju. Na wycieczkę miała jechać wychowawczyni mojej córki, ale w dniu wyjazdu przyszła i powiedziała , że nie może. Za nią pojechał jej partner, nauczyciel wuefu. Po wycieczce córka mi zgłosiła, że ten pan kupował dzieciom alkohol, że były również narkotyki. Też się dowiedziałam, że na wycieczce moje dziecko było wielokrotnie szarpane przez tego chłopca, jej sympatię. Nikt nie widział problemu – mówiła Agata Król.
Matka Wiktorii nie kryje, że przyczynami tragedii jej córki były zawiedziona miłość i działania wrogiej jej grupy. Stopniowe poznawanie szkolnych przeżyć Wiktorii skłoniły ją do tego, aby przed trzema tygodniami zgłosić wszystko władzom miasta. Nie był to jednak pierwszy tego typu sygnał.
Ireneusz Borkowski, ojciec uczennic tej szkoły, przyznaje, że w sytuacji namawiania uczniów SP 5 do przejścia do SP 11 orędował za takim rozwiązaniem, ponieważ miał dobre zdanie o tej szkole. Jednak po śmierci Wiktorii jego córka powiedziała mu, że boi się chodzić do SP 11.
– Na początku wakacji byłem u pani dyrektor, aby poinformować o niedobrej sytuacji w szkole – mówi I. Borkowski. – Pani dyrektor odesłała mnie z kwitkiem. Powiedziała, że to są wymysły, że w szkole jest super, nic się tam nie dzieje, jest pod pełną kontrolą i nie ma żadnych problemów. Postanowiłem poczekać do nowego roku, ale w międzyczasie córka otrzymała SMS-a, którym kazano jej przestać interesować się sprawą Wiktorii, bo może spotkać ją coś złego. To jest zgłoszone na policji. Potem okazało się, że następna dziewczynka próbowała popełnić samobójstwo, więc zadzwoniłem do pani Danileckiej i poprosiłem o spotkanie. To odbyło się i powiedziano mi, że coś tam poradzą. Ostatnio oddzwoniono, że szkoła jest super, nie ma żadnych problemów i zostaje tak, jak jest. Oni uważają, że to wszystko wina rodziców.
Taka atmosfera wokół sprawy nie pozwala rodzicom na spokój przed powrotem ich dzieci do szkolnych ław. Jolanta Borkowska nie ukrywa, że boi się o swoje córki, a szczególnie podejścia dyrektorki do problemu i zamiatania wszystkiego pod przysłowiowy dywan.
– Nie chce podjąć żadnych konkretnych kroków – mówi Jolanta Borkowska. – Uważa, że nie ma narkotyków, alkoholu, palenia papierosów w jej szkole. Jeżeli jest problem, to wywodzi się z rodzin, bo w szkole wszystko jest pod kontrolą. A klasa po śmierci Wiktorii nie została objęta pomocą psychologa. Na nasze pytanie dlaczego, usłyszeliśmy od pani dyrektor, że mogliśmy zgłosić się indywidualnie, jeśli nasza córka potrzebowała pomocy. Wszystkie klasy nie musiały być objęte pomocą.
Jak różne może być – w tym samym mieście – podejście do szkolnej tragedii, można było przekonać się po nieszczęśliwym wypadku w Parku Kulturowym Klasztorne Stawy. Marzena Gmińska, matka uczennicy SP 4, mówi, że po tej tragedii wszystkie klasy rówieśnicze objęte zostały opieką psychologa. Przeprowadzano z dziećmi rozmowy, właściwie z każdym dzieckiem, które miało styczność z dziewczynką, która potem utopiła się w stawie. Tymczasem w tej szkole zapanowała cisza, a jeżeli ktoś był winny, to rodzice. M. Gmińska dodaje, że ma koleżanki, których dzieci uczęszczają do SP 11, ale nie przyszły na konferencję, ponieważ obawiały się, że to negatywnie odbije się w szkole na ich dzieciach.
W tę sprawę jest już zaangażowana prokuratura, ale rodzice oczekują takiej samej postawy również od kierownictwa SP 11 i słupskiego ratusza. Na razie, jak wynika z ich odczuć i otrzymywanych informacji, bez woli wyjaśnienia tej trudnej sytuacji. Innego zdania jest wiceprezydent Krystyna Danilecka-Wojewódzka, która odniosła się do rodzicielskich niepokojów podczas rutynowej konferencji prasowej.
– Wysłuchałam rodziców – zapewnia Krystyna Danilecka-Wojewódzka. – Ponieważ rzeczy były niepokojące, wdrożyliśmy własne procedury urzędowe, aby zbadać, na ile te argumenty mogą znaleźć potwierdzenie. Uznałam także, że tę sprawę z powodu ważkich zarzutów kierujemy do prokuratury. Zdaje się, że pan Borkowski był już chyba zaproszony do prokuratury. My scedowaliśmy czynności wyjaśniające na prokuraturę, bo ona jest najbardziej właściwym organem, żeby to ustalić.
Wiceprezydent Danilecka-Wojewódzka dodała, że rodzice innych dzieci z klasy, która była na wycieczce, nie potwierdzili faktu niezgodnego z prawem zachowania nauczyciela. Urzędniczka ma jednak nadzieję, że i ta sprawa zostanie wyjaśniona przez obiektywne i kompetentne służby. (opr. rkh)